L. Laszkiewicz: Pojawił się szok, niedowierzanie

    13.04.2010
    L. Laszkiewicz: Pojawił się szok, niedowierzanie
    <i>- To, kto strzelił bramkę, albo asystował schodzi na dalszy plan. To tylko takie małe pocieszenie, nie powód to zadowolenia. Moglibyśmy mówić inaczej, gdyby zdobyte przez nas punkty dały reprezentacji zwycięstwo</i> - przyznaje napastnik Comarch Cracovii, Leszek Laszkiewicz. W ostatnich dniach reprezentacja Polski, która przygotowuje się do Mistrzostw Świata I Dywizji, rozegrała dwa sparingi z Ukrainą.<Br><Br>
    - W piątek i sobotę zagraliście dwa mecze kontrolne z reprezentacją Ukrainą…
    - Przegraliśmy dwukrotnie, ale nic się nie dzieje, bo były to spotkania przygotowujące nas do Mistrzostw Świata I Dywizji. Trener zestawił piątki, które właściwie grały ze sobą po raz pierwszy, brakowało jeszcze zgrania.

    - Pierwszy mecz przegraliście wyraźnie, bo 1:5, drugi wydawał się już bardziej zacięty (1:2 – przyp.)…
    - W tym pierwszym spotkaniu było widać, że mieliśmy dość dużą przerwę od gry i trzeba było odpowiednio wejść w ten mecz. Konsekwencją tego była wysoka porażka. W drugim pojedynku szybko złapaliśmy rytm i nasza gra wyglądała już całkiem nieźle. W dwóch ostatnich tercjach przeważaliśmy, ale nie udało się doprowadzić do remisu.

    - Zmęczenie dawało się we znaki?
    - Ostatnie dziesięć dni treningów przed tymi meczami były naprawdę intensywne. Było dużo skakanek, schodów. Treningi były ciężkie, przez co w starciach z Ukraińcami brakowało nam świeżości. To czuliśmy zwłaszcza w pierwszym meczu. Tak intensywne treningi były jednak po to, abyśmy mogli wytrzymać cały turniej w Słowenii. Teraz mieliśmy kilka dni wolnego i mam nadzieję, że wraz z odpoczynkiem przyszła i świeżość.

    - Obie strzelone przez reprezentację bramki były twojego autorstwa…
    - Jestem napastnikiem, a więc moją rolą jest zdobywanie goli. Wychodząc na lód próbuję pomóc drużynie. Staram się jak mogę.

    - Kibiców, zwłaszcza Comarch Cracovii, cieszyć może fakt, że w spotkaniach z Ukrainą punktowali również inni hokeiści „Pasów”. Asysty przy twoich bramkach zaliczyli: Marian Csorich, Filip Drzewiecki i Grzegorz Pasiut…
    - Zgadza się, ale liczy się wygrana, której niestety zabrakło. To, kto strzelił bramkę, albo asystował schodzi na dalszy plan. To tylko takie małe pocieszenie, nie powód do zadowolenia. Moglibyśmy mówić inaczej, gdyby zdobyte przez nas punkty dały reprezentacji zwycięstwo.

    - Podejrzewam, że na drugi mecz wychodziliście w diametralnie innych nastrojach…
    - Dokładnie. Wiadomość o katastrofie prezydenckiego samolotu była dla nas straszna, nie za bardzo chcieliśmy wyjść na to spotkanie. O tragedii dowiedzieliśmy się w autobusie, w drodze na lodowisko. Otrzymywaliśmy SMS-y z Polski, pojawił się szok, niedowierzanie. Nie było osoby, która nie rozmawiałaby na ten temat. Na lodowisko, z racji ogromnych korków w Kijowie, przyjechaliśmy trochę spóźnieni, do końca nie wiedzieliśmy, czy zagramy. Wreszcie wyjechaliśmy na lód, ale z czarnymi opaskami na rękawach. Spotkanie poprzedziła minuta ciszy, nie było też żadnej oprawy muzycznej.

    - Podobno wylądowaliście na lotnisku Okęcie w niemal tej samej chwili, co samolot z trumną z ciałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego…
    - Tak. Na lotnisku było mnóstwo ludzi, nawet pracownicy stali w oknach i patrzyli na to, co się dzieje. Gdy wyjeżdżaliśmy, na warszawskich ulicach była niesamowita liczba Polaków. Wszyscy stali w milczeniu, każdy czekał, by zobaczyć konwój.

    Rozmawiał Dariusz Guzik

    CRACOVIA TO RÓWNIEŻ