Sebastian Witowski: To będzie nowa bitwa

    14.03.2013
    Sebastian Witowski: To będzie nowa bitwa
    - Każdy w siebie uwierzył i gdzieś tam zapomniał o swoich wadach, które wszyscy przecież mamy. Teraz jedziemy do Jastrzębia i wiadomo, że to oni są faworytem, w końcu w rundzie zasadniczej byli od nas wyżej, w półfinale łatwo pokonali GKS Tychy, które są przecież bardzo mocnym zespołem. Wszystko się jednak okaże, mecze zaczynają się od nowa, każdy walczy o złoto i ranga spotkań jest inna – przyznaje obrońca Comarch Cracovii Sebastian Witowski.

    - Każdy w siebie uwierzył i gdzieś tam zapomniał o swoich wadach, które wszyscy przecież mamy. Teraz jedziemy do Jastrzębia i wiadomo, że to oni są faworytem, w końcu w rundzie zasadniczej byli od nas wyżej, w półfinale łatwo pokonali GKS Tychy, które są przecież bardzo mocnym zespołem. Wszystko się jednak okaże, mecze zaczynają się od nowa, każdy walczy o złoto i ranga spotkań jest inna - przyznaje obrońca Comarch Cracovii Sebastian Witowski.

    - Zawodnicy zapowiadali, że zrobią wszystko by awansować do finału. Ty chyba zrobiłeś nawet więcej, bo grałeś ze złamanym palcem.

    - No tak, w Sanoku pod koniec pierwszej tercji dostałem krążkiem w palec. Mimo to dograłem mecz do końca, ale po prześwietleniu okazało się, że palec jest złamany. Jednak dzięki Pani doktor Krzykawskiej, która zrobiła mi specjalną opaskę i zastrzyki przeciwbólowe, byłem w stanie wystąpić w ostatnim spotkaniu. Starałem się jak mogłem. Również swój udział w tym, że mogłem zagrać, miał Krzysiek Kozdronkiewicz, nasz masażysta. Złamany palec złamanym palcem, ale jak się dało zagrać to chciałem wystąpić.

    - Prawdziwy twardziel z Ciebie...

    - To jest adrenalina. Gdy wychodzi się na takie spotkanie to nie czuję się bólu. Gra się na tyle, na ile się da. Podczas meczu dwa albo trzy razy zderzyłem się z zawodnikami Sanoka i poczułem dyskomfort w ręce, ale bardzo chciałem grać dalej. Mam po prostu taki charakter, cieszę się, że wygraliśmy i że mogłem pomóc w tak wielkim spotkaniu. Jeszcze raz dziękuję doktor Krzykawskiej i Krzyśkowi Kozdronkiewiczowi za pomoc. Nie byłem na treningu w dniu meczu, bo nie mogłem wsadzić palca do rękawicy, dopiero specjalna opaska, którą doktor dla mnie zrobiła, umożliwiła mi występ.

    - Sebastian, który to już finał w Twojej karierze?

    - Szczerze mówiąc nie pamiętam. Jestem tu od pierwszego finału Cracovii w obecnych czasach, wliczając w to taki mały finał o awans do Ekstraligi, gdzie graliśmy właśnie z Sanokiem.

    - Tym razem do finału awansowaliście już nie jako faworyci...

    - Walka w rundzie zasadniczej trwała do samego końca, musieliśmy się bardzo postarać, by skończyć na czwartym miejscu, tam dzieliły nas bardzo niewielkie różnice punktów, każdy się męczył w końcówce. Sanok to drużyna, o której mówią, że jest galaktyczna. Mieli wszystko, począwszy od bramkarza, przez obrońców po napastników. Do tego całe miasto żyje u nich hokejem, ale my pokazaliśmy zaangażowanie. Każdy walczył na sto procent swoich możliwości, byliśmy bardzo dobrze poustawiani taktycznie, każdy się przykładał. Myślę, że dlatego też kibice przyszli w tak licznym gronie na trybuny, bo zobaczyli zespół i widzieli, że jest drużyna która walczy. Każdy z nas cieszy się teraz z tego, w jaki sposób grał. Wygrać cztery spotkania z takim zespołem to dla nas coś wielkiego.

    - Jak odbieraliście komentarze w trakcie sezonu zasadniczego o tym, że Comarch Cracovia to nie jest już ta drużyna sprzed lat?

    - Były komentarze, że Cracovia to już stary zespół, że ciągle Ci sami zawodnicy ciągną to wszystko do przodu. Ja zawsze jednak podkreślam, że wszystko wychodzi w meczu. Można sobie przed rozpoczęciem rozgrywek zakładać, że będzie tak i tak, a potem na lodzie wszystko się rozwiązuje. Tym bardziej w play-offach. Właśnie teraz niektórzy z nas pokazali, że potrafią rozegrać świetne zawody. Tu nie chodzi o wymienianie nazwisk, cały zespół zagrał rewelacyjnie - jeden się ułożył do strzału, drugi przyblokował, trzeci przetrzymał gumę. Było przez to wiele kontuzji, o tym się już mówi, ale naprawdę każdy z nas jest poobijany, obrońcy przyjmowali na siebie strzały, napastnicy kładli się do każdego uderzenia, Rafał (Radziszewski - przyp.) bronił wyśmienicie... Wszystko złożyło się na to zwycięstwo z Sanokiem.

    - W starciach z Ciarko PBS Bank Sanok  pokazaliście, że jesteście na fali. JKH GKS Jastrzębie może mieć z Wami spore problemy..

    - Powiem tak - każdy wygrany mecz podnosi drużynę na duchu. A jeśli na dodatek wygrywa się z Sanokiem i to jeszcze na ich terenie, gdzie naprawdę nie jest to proste, to automatycznie morale rośnie w górę. Każdy w siebie uwierzył i gdzieś tam zapomniał o swoich wadach, które wszyscy przecież mamy. Teraz jedziemy do Jastrzębia i wiadomo, że to oni są faworytem, w końcu w rundzie zasadniczej byli od nas wyżej, w półfinale łatwo pokonali GKS Tychy, które są przecież bardzo mocnym zespołem. Wszystko się jednak okaże, mecze zaczynają się od nowa, każdy walczy o złoto i ranga spotkań jest inna. To będzie całkiem inna bitwa.

    - W Twojej gablocie jest miejsce na kolejny medal?

    - No myślę, że na pewno na przynajmniej jeden (śmiech).

    Rozmawiali DG, MF

    CRACOVIA TO RÓWNIEŻ