Sebastian Witowski: Optymizm pomaga

- Szacunek dla wszystkich hokeistów – tych starszych i młodszych – bo trenują naprawdę ciężko. Zajęciom często towarzyszą nieprzespane noce, kiedy to człowiek wręcz wyje z bólu. Hokeista nie jest jednak typem człowieka, który przyjdzie do trenera i powie, że boli go kostka, czy coś. Zaciska zęby, wychodzi i gra - mówi Sebastian Witowski, jeden z najbardziej doświadczonych zawodników Comarch Cracovii. Zapraszamy do lektury wywiadu z tym sympatycznym napastnikiem „Pasów”.
- Pamiętasz, który to będzie twój sezon w barwach „Pasów”?
- Chyba dziewiąty. Byłem w Cracovii przez rok, następnie wróciłem na sezon do Krynicy, a potem ponownie zawitałem pod Wawel. Czas płynie bardzo szybko.
- Może „ikona drużyny” to za duże określenie, ale czujesz, że masz specjalne względy u kibiców?
- Ciężko powiedzieć. Wiesz, mieszkam bardzo blisko lodowiska, bo na „Grzegórzkach” i wielu moich sąsiadów, którzy systematycznie śledzą nasze mecze nie wie, że nie jestem z Krakowa, że nie jestem wychowankiem Cracovii. Traktują mnie jak swojego i jest to bardzo przyjemne. Na pewno pomaga mi w tym to, że mieszkam już tam od dziesięciu lat. Zresztą moja żona jest rodowitą krakowianką, mamy też dwójkę dzieci. Córka trenuje łyżwiarstwo figurowe. Czuję się związany z klubem i miastem.
- Jakie są relacje między tobą, a sąsiadami? Hokeista-kibic, czy znajomy-znajomy?
- Z pewnością to drugie, bo mam tu naprawdę wielu kolegów. Część z nich poznałem dzięki Pawłowi Kozendrze, który w przeszłości był naszym zawodnikiem, a który mieszka blisko mnie. Czuję się „swojsko” w miejscu, w którym żyję. Z reguły ciężko jest przyjechać do nowego miasta i rozpocząć nowe życie. Ja pod Wawel przeprowadziłem się z Krynicy, a więc z dużo mniejszego miasta. Dzięki temu jednak, że grałem i gram w hokeja, było mi z tym dużo łatwiej.
- Czy sąsiedzi-koledzy rozmawiają z tobą o hokeju, czy raczej starasz się unikać tego tematu?
- Absolutnie. Gdy tylko mnie widzą, pytają, jak w drużynie, czy wygramy, albo kto jest kontuzjowany. Widać, że żyją tym sportem. Jest grupka zapaleńców, którzy o hokeju wiedzą niemal wszystko.
- Traktują cię jako niepodważalny autorytet, czy jednak czasami skomentują twoją grę. Może skrytykują?
- Nie jestem „świętą krową”, ale oni nie są tym typem ludzi, którzy powiedzą coś komuś prosto w oczy. Hokej i Cracovia to dla nich coś naprawdę ważnego, cieszą się ze zwycięstw, a gdy przegrywamy, dodają otuchy, mówią, że będzie dobrze. Nie mówią mi tego, że zagrałem źle, albo że zapieprzyłem. Zresztą wcale nie muszą, bo człowiek sam wie, kiedy zrobi coś dobrze, a kiedy nie. Jest ok. Bardzo się cieszę, że mieszkam w tym miejscu, blisko lodowiska. Pamiętam, że gdy przeprowadzałem się jako młody chłopak, czułem się, jakbym przyjeżdżał do wielkiego świata.
- Dlaczego zdecydowałeś się na opuszczenie rodzinnej Krynicy?
- Przyjechałem tu na studia, z kolei nieco wcześniej poznałem w Krynicy żonę, która – jak już wspomniałem – jest z Krakowa. Opuściłem rodzinne miasto, bo wiedziałem, że tu są większe możliwości. Nie przyjeżdżałem pod Wawel z myślą, że zrobię wielką karierę w hokeju. Wtedy w Cracovii było zupełnie inaczej.
- No właśnie. Da się porównać tamtą Cracovię z tą obecną?
- To były inne czasy. Wtedy było nas dwunastu, trzynastu w drużynie, a na mecze jeździliśmy prywatnymi samochodami. Było ciężko, ale mimo wszystko tamten okres wspominam bardzo miło. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, z którymi do teraz utrzymuję kontakty. Nie grają już w hokeja, ale to nam absolutnie nie przeszkadza w spotykaniu się.
- Jak poznałeś żonę? Była na wakacjach w Krynicy?
- Często przyjeżdżała do mojego miasta, gdzie poznałem ją za pośrednictwem mojej koleżanki. Potem losy potoczyły się tak, że została moją żoną (śmiech). Gdy jeszcze grałem w Krynicy, przyjeżdżała w niemal każdy weekend, a potem ja postanowiłem zmienić miejsce zamieszkania i przeprowadzić się do Krakowa.
- Od tamtego momentu minął spory kawałek czasu. Byłeś naocznym świadkiem przemiany, jaka nastąpiła w zespole „Pasów” i w całym Klubie…
- Do Krakowa przyjeżdżali chłopaki, którzy chcieli iść na studia, a przy okazji grali w hokeja. Było wielu zawodników z Nowego Targu, Sanoka..taka mieszkanka. Następnie pojawił się sponsor, a z nim zupełnie nowe cele. Znacznie poprawiła się nasza sytuacja, awansowaliśmy do Ekstraligi. Pojawiły się wielkie pieniądze, zrobiła się wielka drużyna, przyszły sukcesy.
- Który z nich wspominasz najprzyjemniej?
- Każdy sukces smakuje inaczej. Myślę, że dużym przeżyciem było wywalczenie „brązu” po pokonaniu faworyzowanego Torunia. Potem przyszły złote medale i niezapomniane chwile związane z nimi. Będzie co wspominać.
- Pamiętasz jakiś swój występ, który najbardziej zapadł ci w pamięć?
- Chyba nie. Może dlatego, że nie jestem typem zawodnika, który strzela dużo bramek. Każdy w drużynie ma określoną funkcję, którą musi spełniać.
- Ty robisz trochę za gracza uniwersalnego. Występujesz w ataku, ale możesz również w obronie…
- Zgadza się. Były mecze, gdy z konieczności – najczęściej z powodu kontuzji obrońców – grałem jako defensor. Na tej pozycji gra się zupełnie inaczej, ciężej i chyba też bardziej odpowiedzialnie. Bo napastnik atakuje bramkę i może strzelić gola, albo nie, z kolei obrońca, gdy przepuści rywala i ten pokona bramkarza, obciąża swoje konto. Mam już jednak swoje lata, jakieś doświadczenie jest, więc łatwiej było mi się dostosować do gry w defensywie.
- Czujesz się hokeistą spełnionym?
- Powiem tak: nigdy nie sądziłem, że zdobędę aż tyle. Gram w naprawdę świetnej drużynie, w której zdobyłem kilka medali Mistrzostw Polski, w tym trzy złote! Wydaje mi się, że więcej już chyba nie mogłem osiągnąć. Może jedynie brakuje mi gry w reprezentacji. Nie wiem, czy to się jeszcze spełni (śmiech).
- Gdybyś otrzymał szansę, by cofnąć się w czasie, zmieniłbyś coś w życiu zawodowym? Zabrałbyś się za inne zajęcie, czy jednak wybrałbyś hokej?
- Trzeba powiedzieć, że ciężkie jest życie sportowca, bo choć człowiek robi to, co lubi, to jednak może przyjść – tfu, tfu – poważna kontuzja i cały świat sypie się w jednej chwili. Może też trener powiedzieć, że nie pasujesz do jego koncepcji i musisz szukać sobie innego klubu, innego miasta. Życie hokeisty w Polsce nie jest łatwe. Mimo wszystko nigdy nie żałowałem tego, że zacząłem uprawiać ten sport. Gram od lat, sporo osiągnąłem, przeżyłem miłe chwile, choć zdarzały się i te mniej miłe, poznałem mnóstwo znajomych. Myślę, że niektórzy mogą mi tego zazdrościć. Spotykam moich dawnych kolegów, którzy mają dobrze płatne prace, żyją super, ale jednak brakuje im hokeja. Mówią mi wtedy: „Kurczę, szkoda, że już nie gram”.
- Zgodzisz się z tym, że hokej to specyficzna dyscyplina sportu? Tu trzeba mieć charakter..
- Charakter i naprawdę mocną psychikę. Nie zawsze wszystko wychodzi. Są okresy, gdy nie gra się dobrze, gdy człowiek jest w dołku i trzeba mieć mocną głową, by mimo wszystko przyjść na kolejny trening, nie załamywać się. Sport jest piękny na Olimpiadzie, gdzie kibice widzą same sukcesy, rekordy, ale to naprawdę ciężki kawałek chleba. Trzeba wielu poświęceń, wyrzeczeń, ciężkiej pracy i motywacji, by utrzymać się na wysokim poziomie. Szacunek dla wszystkich hokeistów – tych starszych i młodszych – bo trenują naprawdę ciężko. Zajęciom często towarzyszą nieprzespane noce, kiedy to człowiek wręcz wyje z bólu. Hokeista nie jest jednak typem człowieka, który przyjdzie do trenera i powie, że boli go kostka, czy coś. Zaciska zęby, wychodzi i gra.
- Wy w chwili obecnej zaciskacie zęby, wychodzicie i trenujecie. Jesteście w trakcie okresu przygotowawczego, a więc czasu, którego raczej nikt nie lubi…
- Wiele osób mówi ładnie o tym okresie, że jest to takie ładowanie akumulatorów. I tak faktycznie jest, bo na tym, co osiągniemy na tych treningach bazujemy przez cały sezon. Nasze obecne zajęcia są bardzo intensywne. Do południa mamy ponad dwie godziny ćwiczeń – siłownię, rozciągania, bieganie, z kolei popołudniu zajęcia typowo hokejowe. Dużo potu wylewam w trakcie tych treningów.
- Wasze przygotowania utrudniają nieco prace, które odbywają się przy remoncie tafli lodowiska…
- Nie jest tak źle, przynajmniej możemy na bieżąco śledzić ich postęp (śmiech). To naturalna kolej rzeczy, że obiekty są modernizowane. Pamiętam to lodowisko, gdy przychodziłem do Cracovii. Szatnie były na zewnątrz i miały wspólne prysznice. Dla obu drużyn! Nie raz było tak, że ktoś poszturchał się w trakcie meczu, pobił się, a potem kąpał zaraz obok przeciwnika. Teraz mamy zupełnie inne warunki, a przede wszystkim super szatnię. Nie wiem, czy jakakolwiek inna drużyna w Polsce dysponuje podobną – obszerna, z jacuzzi, miejscem dla masażysty, salą odpraw obok. Jeszcze teraz dojdzie nowa tafla, zegar. Prace trwają, my również pracujemy. Ale nad kondycją (śmiech).
- Widujecie się ze sobą niemal codziennie, spędzacie w jednym gronie po kilka godzin. Nie macie czasami siebie dojść?
- Nie, jesteśmy jedną ekipą. To nie jest tak, że przychodzimy na trening, odbębniamy swoje i wracamy do domów. Nie. Często zostajemy po treningu, siadamy i gadamy między sobą. Bo trening to ciężka praca, ale nawet i tu trafią się chwile rozluźnienia, gdy ktoś rzuci żartem, powie coś śmiesznego. Jest kilku zawodników w naszej drużynie, którzy potrafią wprawić w dobry humor.
- Kilku pewnie jest, ale ty chyba grasz tu pierwsze skrzypce. Lubisz pożartować…
- Lubię. Jestem towarzyską i bezpośrednią osobą (śmiech). Nie można być cały czas zamkniętym w sobie. Optymizm pomaga, i w życiu, i na lodzie. Trzeba jednak wiedzieć, kiedy można, a kiedy nie powinno się żartować.
- Może jakieś przykłady twoich żartów?
- Było ich trochę, ale wolałbym nie mówić o nich głośno (śmiech). To są bardziej takie gagi sytuacyjne, które wychodzą całkowicie spontanicznie.
- No dobrze. Powiedz mi na koniec, jakiego sezonu 2010/11 Ekstraligi możemy się spodziewać?
- Myślę, że ciekawego. Kilka drużyn wzmocniło się, chodzi mi tu głównie o KH Sanok, czy Unię Oświęcim. Od nas odeszło kilku zawodników, ale trzeba spojrzeć na te trzy piątki, które pozostały. Trzon reprezentacji Polski tworzą hokeiści, którzy u nas grają, więc o czymś to świadczy. Nie można powiedzieć, że jesteśmy słabsi, mamy po prostu mniej zawodników. Zobaczymy, jak to będzie w najbliższej przyszłości. Śmiem twierdzić, że liga będzie bardzo wyrównana. Trzeba też pamiętać o tym, że czeka na nieco mniej meczów.
Rozmawiał Dariusz Guzik