Sebastian Witowski: Jestem szczęściarzem

- Niewiele brakowało, a finałowa rywalizacja zakończyłaby się w czwartek, kiedy to po obfitujących w dramaturgię rzutach karnych przegraliście z GKS-em Tychy. Patrząc jednak na atmosferę na trybunach, chyba nie żałujecie tego, że „koronacja" nastąpiła kilka dni później...
- Chcieliśmy zakończyć finałową rywalizację już w czwartek. Nie udało się, ale udało się w niedzielę. Mogliśmy świętować przed własnymi kibicami, a to jest coś pięknego.
- Który to twój tytuł mistrza Polski?
- Już czwarty!
- Da się je w jakiś sposób porównać?
- Nie, bo każdy smakuje inaczej. Teraz cieszymy się z tego najnowszego. Każdy zawodnik jest częścią drużyny, nawet ten, kto nie grał w niedzielę w meczu. Wszyscy ciężko pracowali przez cały sezon, pomagali sobie nawzajem i to zostało dziś docenione. Dla takich chwil warto żyć. Za kilka lat będę przypominał sobie te wspaniałe momenty, będę patrzył na te złote medale, które wiszą w domu.
- W zeszłym sezonie przegraliście gładko w finale z Wojas Podhalem, w tym roku byliście już bezkonkurencyjni...
- Rok temu coś nam nie wyszło, dlatego też w obecnym sezonie chcieliśmy zrobić wszystko, by odzyskać tytuł. W tegorocznych finałach nasza gra była poukładana, po prostu byliśmy lepsi od GKS-u.
- Kibice docenili w niedzielę wasz wysiłek...
- Tak jak kibice potrafią bawić się w Krakowie, nie powtarza się już chyba w żadnym polskim mieście. Szacunek dla naszych fanów, bo dopingowali nas fantastycznie. Teraz Kraków jest ich - niech się cieszą!
- Złoty medal Mistrzostw Polski zdobyłeś właściwie jako obrońca...
- Zawsze powtarzam, że jestem takim zawodnikiem, który zagra tam, gdzie ustawi go trener. Najważniejsze było to, że grałem, że mogłem bezpośrednio uczestniczyć w tym spotkaniach. Trener zaufał mi jako obrońcy i chciałem spisać się jak najlepiej („Gdyby nie Witos, nie byłoby nas tu" - rzucił drugi trener Comarch Cracovii, Andrzej Pasiut, który akurat przechodził obok - przyp.).
- Od maja ciężko trenowaliście. Teraz przyszedł czas na świętowanie?
- Zgadza się. Mieliśmy mnóstwo ciężkich treningów, mocno pracowaliśmy, ale teraz wiemy, że było warto. Po to skakało się przez płotki, dźwigało ciężary, czy pływało, by teraz móc śmiać się i cieszyć ze złotego medalu. Każdy sportowiec tego pragnie. Mam mnóstwo kolegów, którzy grali kiedyś ze mną w hokeja, a którzy już zakończyli występy i wiem, że chcieliby w tym uczestniczyć.
- W takim razie czujesz się szczęściarzem?
- Tak. Jestem w Cracovii już tyle lata i grałem w niej w takich czasach, że niejeden nasz zawodnik złapałby się za głowę. Nie było szatni, lodu, ciepłej wody, jeździło się na mecze prywatnymi samochodami. Nigdy nie przypuszczałem, że będę mógł uczestniczyć w tym, co dzieje się w „Pasach" od kilku lat. Duży szacunek dla tych ludzi, którzy to zrealizowali.
Rozmawiał Dariusz Guzik