Rudolf Roháček: Jedziemy do Sanoka po zwycięstwo!

- Przyczynkiem do sukcesu w rywalizacji z Sanokiem powinien być nasz bramkarz oraz to, aby nie faulować, ponieważ Sanok jest bardzo mocny w przewadze. Jeśli będziemy grać pięciu na pięciu to jest szansa na wyrównaną grę i na wygraną - twierdzi trener Pasów przed zbliżającą się grą z Sanokiem.
- Jak by Pan ocenił
zakończony sezon zasadniczy w wykonaniu Pańskiej drużyny?
- Pierwszą część
sezonu uważam za bardzo dobrą w naszym wykonaniu. Zresztą także jakość i poziom
całej ligi na początku był bardzo wysoki, aż do momentu ogłoszenia, iż w
play-offie wystąpią wszystkie drużyny. Od tego momentu poziom ligi spadł w
dramatyczny sposób. Wcześniej każdy wiedział, o co gra, w każdym meczu była
walka o „czwórkę", a od momentu ogłoszenia tej niezrozumiałej dla mnie decyzji
wszystko „siadło". Każda drużyna miała zapewniony udział w play-offach i
nastąpiło takie „wewnętrzne rozprężenie".
- Ciężko wtedy było
zmotywować zawodników do pełnej koncentracji?
- Nastąpił taki „syndrom
uspokojenia zespołu" i to nie dotyczyło tylko nas. Z punktu widzenia trenerów
dużo lepszym rozwiązaniem była gra w play-offach tylko pierwszej czwórki. Wtedy
byłaby walka w każdym meczu i o każdy punkt. Stało się inaczej i uważam, że to
była błędna decyzja zarówno dla zawodników, reprezentacji Polski i całego
polskiego hokeja.
- W drugiej części
sezonu zespół przegrał niespodziewanie kilka spotkań.
- Druga część sezonu
nie była już taka dobra, ale udało nam ostatecznie się zająć czwarte miejsce i
to było naszym małym sukcesem, ponieważ w play-offach z Katowicami mieliśmy
przewagę własnego lodowiska. Udało nam się to wykorzystać i wygrać oba pierwsze
mecze w Krakowie. Dzięki temu udało potem łatwiej było wygrać ten trzeci mecz
na wyjeździe i cieszę się, że awansowaliśmy szybko do półfinału.
- Te nieoczekiwane porażki
spowodowały, że prawie do końca musieliście się martwić o zajęcie czwartej
lokaty.
- Oczywiście. Gdyby
nie ten niepotrzebnie przegrany mecz w Sosnowcu i parę innych spotkań mogliśmy
mieć spokojnie trzecie miejsce w tabeli końcowej. To spowodowało „nerwówkę" aż do
końca. Dopiero wygrana w Tychach zagwarantowała nam czwartą lokatę na kolejkę
przed zakończeniem sezonu zasadniczego. Nie mogliśmy liczyć na inne zespoły, mimo
że Jastrzębie odpuściło kilka ostatnich spotkań oszczędzając się na rywalizację
z Sosnowcem w play-offach. Ten mecz w Tychach był decydujący w walce o czwartą
lokatę.
- Podsumowując: czy
jest Pan zadowolony z sezonu zasadniczego?
- Nie do końca jestem
zadowolony. Mieliśmy zagrać lepiej. Zespół stać było na więcej, zdecydowanie.
- Potem przyszła
pierwsza runda play-off, która wprawdzie zakończyła się w trzech meczach, ale
jednak kosztowała chyba wiele siwych włosów na głowie.
- To są play-offy, wszyscy
podkręcają atmosferę z jednej i drugiej strony - zarówno zawodnicy,
dziennikarze i jak kibice. Katowice mają kilku zawodników o rodowodzie
kanadyjskim. Byli świadomi tego, że nie są z nami w stanie wygrać ani
fizycznie, ani taktycznie. Próbowali brudnej gry, ponieważ mogli z nami wygrać
tylko grając w przewadze. Prowokowali naszych zawodników, wszczynali bójki.
Stąd też kara dla Valcaka. Nie było to ładne z ich strony. Szkoda tylko, że
sędziowie na to pozwolili i łagodnym okiem patrzyli na ich zachowanie. Gdyby
nie to, mecze mogły być bardziej widowiskowe i jakościowo stojące na wyższym
poziomie. Decydujące w tych meczach był fakt, iż dobrze graliśmy w osłabieniach
4 na 5 oraz 3 na 5. W dogrywce ostatniego meczu przez trzy i pół minuty
obroniliśmy osłabienie 3 na 4 i to było kluczowe.
- Po raz kolejny
gwiazdą meczów w play-off został Rafał Radziszewski.
- Oczywiście
Radziszewski w bramce zrobił różnicę. Jak zwykle na play-off osiągnął bardzo
wysoką formę. Wszystkie pięć karnych obronionych, czy jedna średnio puszczona
bramka w meczu - to są znakomite statystyki dla każdego bramkarza! Gdy
zdobywaliśmy mistrzostwo, czy medale Mistrzostw Polski to „Radzik" zawsze był
mocnym punktem naszego zespołu i mam nadzieję, że i tak będzie w tym sezonie.
- Czy fakt, iż Sanok
ma dłuższą przerwę przed meczami z Comarch-Cracovią jest dla Sanoczan atutem
czy może problemem?
- To pokaże pierwszy
mecz. Moim zdaniem rozegranie jednego meczu przez miesiąc, lub w ogóle nie
granie przez taki okres czasu, to jest duże utrudnienie dla trenera. Tak
naprawdę, to można powiedzieć, że Sanok nie grał na poważnie już dwa miesiące,
ale w sobotę się okaże jak to na nich wpłynie. Szczerze mówiąc, ja jako trener
byłbym trochę taką sytuacją zdenerwowany. W ogóle w tym sezonie jest tyle
przerw: w grudniu, teraz... Kibice i zawodnicy są przyzwyczajeni do grania systematycznego
wszystkich dla nich wszystkich takie przerwy są bardzo niekorzystne. To bardzo
rozbija ligę jako produkt i staje się ona przez to mniej ciekawa. Nigdzie w
Europie, ani też w Ameryce do takich sytuacji nie dochodzi. Drużyny przygotowują
się latem, a potem grają non-stop od października do marca, albo i do kwietnia.
Są krótkie przerwy na reprezentację, ale tylko kilkudniowe, a nie dwa tygodnie.
Zrobił się przez to dziwny sezon.
- Szykuje Pan jakąś
niespodziankę Sanoczanom?
- Przez ostatnie dwa
lata, gdy toczymy te pojedynki o mistrzostwo, poznaliśmy się bardzo dobrze.
Wiemy kto, co i jak gra. Trudno czymś przeciwnika zaskoczyć. Wiemy dlaczego przegrywaliśmy
dotychczas z Sanokiem, jakie są ich mocne punkty i czego należy dopilnować by
nie dochodziło do takich sytuacji. Oceniam szanse jako 50 na 50. My jednak jedziemy
na pierwszy mecz do Sanoka po zwycięstwo!
- Gdzie upatrywałby
Pan źródła sukcesu w półfinale?
- Przyczynkiem do
sukcesu w rywalizacji z Sanokiem powinien być nasz bramkarz oraz to, aby nie
faulować, ponieważ Sanok jest bardzo mocny w przewadze. Jeśli będziemy grać
pięciu na pięciu to jest szansa na wyrównaną grę i na wygraną.
- Czego Panu życzyć
przed meczami z Sanokiem?
- Przede wszystkim
zdrowia dla zawodników - by ich omijały kontuzje i choroby. Nasze umiejętności
plus odrobina szczęścia powinny być wystarczające by się zaprezentować z dobrej
strony i przełamać dotychczasową fatalną passę z Sanokiem. Nawiasem mówiąc, z
Ciarko w tym sezonie tego szczęścia niekiedy nam ewidentnie brakowało i zawsze
ten krążek jakoś pechowo odskoczył albo się odbił, wpadając do naszej bramki. A
jakoś w drugą stronę nie chciał (śmiech). Tego szczęścia by się nam teraz
przydało, a w Polsce się przecież mówi, że na koniec suma szczęścia i pecha
równa się zero. Skoro tak, to jestem dobrej myśli.