M. Łuba: Wiedziałem, że jeśli padnie jeszcze jeden gol, to będzie po meczu

- Po prostu wychodzę i robię swoje - tak swoją rolę opisuje Michael Łuba, który we wczorajszym meczu z Unią Oświęcim od drugiej tercji udanie zastąpił Rafała Radziszewskiego. Zapraszamy do lektury wywiadu z drugim golkiperem "Pasów"!
- Michael, zagrałeś we wczorajszym meczu z Unią, choć nie od pierwszej minuty. To jest chyba trudna sytuacja dla bramkarza, gdy wchodzi do gry w trakcie meczu.
- Trzeba wyjść na lód i tak zrobić, by krążek już ani razu nie wpadł do bramki. Kiedy wszedłem między słupki, to akurat byliśmy w takim dołku, że było 3:0 dla rywali. Wiedziałem, że jeśli padnie jeszcze jeden gol, to na pewno będzie po meczu, a jeśli nie to jeszcze można gonić wynik aż do końca. Drugi bramkarz zawsze musi być skoncentrowany w boksie, mimo że nie gra, bo zdarzają się takie sytuacje, że jednak trzeba w danym meczu pokazać swoje umiejętności.
- Myśl, że nie możesz dopuścić do straty bramki cię w takich okolicznościach bardziej mobilizuje, czy dokłada dodatkowe obciążenie?
- Sporo się nauczyłem przez ostatnie lata. To jest mój trzeci rok w Cracovii i muszę przyznać, że na początku faktycznie tak było, że za bardzo się spinałem wchodząc do gry w trakcie meczu. To było później widać. W tym roku jest już trochę inaczej. Myśl, o której mówisz bardziej mobilizuje, niż powoduje, że jestem spięty. Po prostu wychodzę i robię swoje. Chyba na razie dobrze to wygląda.
- Udało się zachować czyste konto przez dwie tercje meczu z Unią. Nie udało się natomiast wygrać w Oświęcimiu, ale ty chyba dobrze czułeś się wczoraj na lodzie.
- Dostałem wsparcie od kolegów z drużyny i chciałbym za to podziękować. Na pewno szkoda tej pierwszej tercji. Moja postawa nie jest najważniejsza, bo naszym celem było zwycięstwo. Potrzebowaliśmy tych trzech punktów i bardzo chcieliśmy je zdobyć.
- Widziałeś swoje statystyki indywidualne? Bardzo dobre w tym sezonie.
- Nie, takie rzeczy mnie nie interesują. To są tylko liczby. Skupiam się na swojej pracy i trzymam się jak najdalej od statystyk.
- A propos „jak najdalej". Dość często wyjeżdżasz daleko z bramki, by zagrywać krążek swoim kijem. Widać, że robiąc to czujesz się pewnie, a to jest cecha niewielu bramkarzy w polskiej lidze.
- Faktycznie nie ma wielu bramkarzy, którzy decydują się na takie zagrania, ale to pomaga kolegom z drużyny. Szczególnie, gdy rywale wrzucają krążek do naszej tercji. Jeśli bramkarz go przytrzyma i później poda, to obrońcy nie muszą jeździć po niego z jednej strony tafli na drugą. Łatwiej wtedy zacząć kolejną akcję. Lubię tak grać i choć czasem to wychodzi, a czasem nie, to tych udanych zagrań jest chyba więcej. Zawsze jak będę miał okazję, to będę zagrywał krążek kijem.
- Wczorajszy mecz w Oświęcimiu nie wyszedł do końca Rafałowi Radziszewskiemu, ale takie spotkania mogą przytrafić się każdemu. Powiedz, czy ze względu na dużą liczbę spotkań w styczniu, liczysz na to, że nieco częściej będziesz posyłany do gry?
- Zacznijmy od tego, że to jest drużyna Rafała. Ile tytułów mistrzowskich on ma na swoim koncie? Siedem? To nie ma tutaj o czym gadać. Jeśli trener da szansę wystąpić, to chętnie wyjdę na lód i rozegram mecz. Ale jeszcze raz podkreślam - to jest drużyna Rafała i jestem przekonany, że on znów pod koniec marca i na początku kwietnia wyciągnie nam wszystko, co będzie trzeba.
Rozmawiał Robert Pęczalski