Leszek Laszkiewicz: To coś fantastycznego!

- Stoczniowiec na pewno się nie podda i będzie walczył do końca. Mimo to chcemy wrócić do Krakowa jako finaliści Mistrzostw Polski - uważa Leszek Laszkiewicz, który we wczorajszym spotkaniu (5:4) zdobył trzy bramki, w tym jedną w dogrywce!
- Nie często zdarza się taka walka i to praktycznie do ostatnich sekund!
- Dokładnie. To było coś niewiarygodnego! Wspaniałe widowisko dla kibiców! Szkoda tylko, że tego meczu nie było w telewizji, bo byłaby to doskonała reklama polskiego hokeja. Walczyliśmy o wygraną do samego końca i to nam się opłaciło. Byliśmy o tę jedną bramkę lepsi.
- Do głosu doszliście jednak dopiero w drugiej połowie trzeciej tercji. Wcześniej to Stoczniowiec miał przewagę...
- Źle podeszliśmy do tego spotkania. Myśleliśmy, że prowadzimy 2-0 i że nic nam nie grozi. Tymczasem przyjechaliśmy na obcy teren, gdzie zawsze jest trudniej i już po kilkudziesięciu sekundach krążek znalazł się w naszej bramce. Robiliśmy bardzo głupie błędy w obronie i to skutkowało golami gospodarzy. Musieliśmy sobie w szatni powiedzieć kilka mocnych słów, by zmienić naszą grę.
- Powszechną taktyką jest wycofanie bramkarza w samej końcówce spotkania, ale zdobycie bramki w takich warunkach jest diablo trudne. Wam to się udało – na 28 sekund przed końcem trzeciego meczu półfinałowego!
- To naprawdę coś fantastycznego! Przeważnie jest tak, że to drużyna broniąca zdobywa gola do pustej bramki, ale szczęście było po naszej stronie. Cieszę się, że brat (Daniel Laszkiewicz – przyp.) znalazł się w odpowiednim miejscu i że zdobył gola.
- Ale kanapkę zrobiliście Igorsowi Bondarevsowi...
- Zgadza się. Widziałem, jak Igors napiął łuk i wystrzelił, ale nie dostrzegłem już tego, że Daniel zmienił tor lotu krążka. Igors był zaraz obok mnie, więc natychmiast z radości rzuciłem się na niego. To samo po chwili uczynili pozostali koledzy.
- Przyszła dogrywka, a po kilkudziesięciu sekundach kara Mikko Skinnariego. Graliście w osłabieniu, wszyscy spodziewali się waszej obrony, tymczasem wy strzeliliście zwycięską bramkę!
- Widziałem, że Jarek Kłys wybija krążek z tercji, a jeden z zawodników Stoczniowca zawahał się. Wziąłem gumę, szybko pojechałem na bramkę Przemka Odrobnego i szczęście było po mojej, a właściwie naszej stronie.
- Miałeś dzień konia, bo w tym meczu zdobyłeś w sumie trzy bramki.
- Nieważne, kto strzela gole. Wczoraj mi się udało, a być może dziś będzie ktoś inny. Najważniejsze jest dobro drużyny.
- Jak dziś wyglądał będzie czwarty mecz?
- Na pewno będzie ciężko. Musimy być bardzo skoncentrowani i absolutnie nie możemy sobie pozwolić na myślenie typu prowadzimy 3:0, jeszcze jedno zwycięstwo i jesteśmy w finale. Stoczniowiec na pewno się nie podda i będzie walczył do końca. Mimo to chcemy wrócić do Krakowa jako finaliści Mistrzostw Polski.