Filip Drzewiecki: Jeżeli mój podopieczny jest uśmiechnięty, to ja również

  • Wywiady
01.07.2024
Filip Drzewiecki: Jeżeli mój podopieczny jest uśmiechnięty, to ja również

- Fajnie jest trenować tych małych szkrabów wchodzących w ten piękny sport – mówi Filip Drzewiecki. Trener grupy minihokeja w Akademii Hokejowej Cracovia CANPACK właśnie przedłużył swoją umowę z klubem. W wywiadzie z nami opowiedział nieco o swoim podejściu do szkolenia najmłodszych adeptów hokeja.

Jakie uczucia towarzyszą Ci po przedłużeniu umowy z Akademią Hokejową Cracovia CANPACK?

Z pewnością duża radość, bo dalej zostaję i w klubie i ze swoimi dziećmi, z którymi trenuję już jakiś czas. Kształcenie ich oraz obserwowanie, jak się rozwijają i robią postępy, sprawia mi przyjemność. Mam nadzieję, że któryś z moich wychowanków trafi kiedyś do seniorów, a może nawet do reprezentacji Polski.

Bycie trenerem było Twoim marzeniem jeszcze w trakcie kariery zawodniczej?

Na początku… nie, bo miałem dużo innych pomysłów na siebie po zakończeniu kariery. Jednakże jeszcze w trakcie gry widziano mnie w strukturach Akademii i pod koniec czynnych występów na lodzie prowadziłem już grupy młodzieżowe. Dlatego też w miarę płynnie przeszedłem z funkcji zawodnika na trenera. To taki uśmiech losu - jako hokeista powtarzałem sobie, że nigdy nie będę szkoleniowcem, ale życie zweryfikowało te szumne zapowiedzi i koniec końców cieszę się, że nim zostałem. Sprawia mi to dużo satysfakcji i radości. Fajnie jest trenować tych małych szkrabów wchodzących w ten piękny sport.

Satysfakcja i radość – te elementy są najfajniejsze w pracy trenera?

Tak. Od trenerów najmłodszych grup dużo zależy. Tutaj, w minihokeju, są początki, tu się zaszczepia ten fun. Ja wychodzę z założenia, że dziecko musi się cieszyć tym co robi. W dobie smartfonów, playstation oraz wszelkiego rodzaju innych ograniczeń, dzieci mają bardzo ciężko, aby rozwijać u siebie kondycje fizyczną. Dlatego też fajnie jest, jak rodzice przyprowadzają je na zajęcia. Widać, jak one cieszą się i bawią tym sportem, bardzo dużo z niego wyciągając. Dzięki niemu najmłodsi uczą się punktualności, życia w grupie i wielu innych umiejętności. Dla obecnego pokolenia jest to pewnego rodzaju nowością, bo kiedyś takie umiejętności nabywało się na podwórku.

Trenowanie dzieci w realiach dzisiejszego świata, pełnego zewnętrznych bodźców, jest trudniejsze?

Z pewnością. Te bodźce zewnętrzne bardzo mocno działają na dzieci, co jest największym problemem. My dorośli, biegając w dzieciństwie po ogródkach działkowych oraz zrywając z drzew jabłka czy śliwki, samoistnie nabywaliśmy ogólnej sprawności. Trzeba było się wspiąć na płot, na gałąź, uciekać przed goniącym właścicielem… Obecnie, jak dzieci przychodzą na zajęcia „na sucho”, widać, jaka jest przepaść. Młodzi są słabo rozwinięci koordynacyjnie. Dużo więc nad tym pracujemy, ponieważ w hokeju pracuje całe ciało i sprawność w tej dyscyplinie jest niezbędna. To są rzeczy, w których istnieje różnica między dawnymi, a teraźniejszymi czasami. Ale wiadomo – jest to problem globalny i trzeba się dostosować. Dlatego poświęcamy sporo czasu, aby adepci ten ogólnorozwój nabyli.

Jasna sprawa, że wymaga to umiejętności, aby pewne rzeczy przekazać, a jednocześnie nie zniechęcić dziecka do uprawiania sportu. Jaka jest Twoja recepta na to?

Dobra zabawa i uśmiech. Ja generalnie mam cztery zasady, które panują u mnie w zespołach: zaangażowanie, dobra zabawa, uśmiech na twarzy i wola walki. Sama nauka jazdy na łyżwach jest bardzo ciekawa, albowiem kształtujemy ją właśnie poprzez zabawę. Przewroty, wywroty, upadki… to nieodzowne elementy, dzięki którym dzieciaki mają z tego frajdę. Urozmaicamy to grami „w berka” czy „w murarza”, co też jest ważną rzeczą, aby czynić te zajęcia interesującymi. Dziecko swoją uwagę skupia przez dziesięć-dwadzieścia minut, trening trwa z kolei sześćdziesiąt. Dlatego cały czas trzeba kombinować, żeby dziecko się nie nudziło, żeby miało ten uśmiech na twarzy. Wiadomo, nauczenie się jazdy na łyżwach samo w sobie nie jest łatwe, bo musi być wypracowane na tip-top, a potem przecież dochodzi do tego jeszcze sprzęt. Trzeba więc cały czas robić tak, żeby dzieci chciały dzięki tej zabawie zostać. A jeśli jest uśmiech i zaczynają się postępy, to adepci mają z tego jeszcze większą satysfakcje.

Mówisz, że trzeba nonstop kombinować, jak urozmaicać wychowankom hokej. To jest czynnik, który pozwala Ci przychodzić na każdy trening z przyjemnością?

Tak. Rzecz jasna, są gorsze dni, a najmłodsze dzieci bywają czasem trudne. Mimo to, utrzymuję w sobie zapał i cierpliwość. W życiu, czy zawodowym, czy prywatnym, staram się wszystko robić z uśmiechem i taki też jestem na treningach. Lubię na nie przychodzić, lubię bawić się z dzieciakami. Lubię również z nimi rozmawiać, bo to jest niezwykle ciekawe. Podpytać, „Jak się czujesz?” albo „Czy Ci się to podoba?”… Uważam, że trzeba prowadzić dialog ze swoimi podopiecznymi, bo oni mają odmienny punkt widzenia. Każdy jest inny i nie każdemu dane ćwiczenie pasuje, a trzeba tak wykombinować, żeby wszyscy byli zadowoleni. Osobiście największą przyjemność sprawia mi to, gdy zawodnik jest uśmiechnięty i kiedy cieszy się, jak zaczyna mu coś wychodzić. Każdy, kto ma dziecko, wie, jakie to niepowtarzalne uczucie, gdy widzi się jego radość. I ja, jako trener, mam to samo – jeżeli mój podopieczny jest uśmiechnięty, to ja również.

Która szkoła, ta „stara”, surowsza, czy może ta „nowa”, łagodniejsza, lepiej sprawdza się w szkoleniu najmłodszych?

Ciężko powiedzieć. Ja uważam, że obie szkoły są dobre. Pierwsza, ta bardziej surowa, uczy dzieci szacunku i dystansu. Druga, z uśmiechem i zabawą, też jest fajna, ale tylko do pewnej granicy. Bo jak adepci poczują się zbyt swobodnie, to zaczną to wykorzystywać i jak dasz im następnym razem rękę, to oni Ci ją zjedzą. Dlatego trzeba tu uważać.  

Ja osobiście wywodzę się z tej drugiej. Jako zawodnik zawsze byłem uśmiechnięty i pozytywnie patrzyłem na świat. Moja sytuacja też jest inna, bo szkolę tych najmłodszych, nie mających jeszcze presji związanej z wynikiem i rywalizacją. Staram się jednak pomału kształtować pewne wzorce. Wychodzę z założenia, że wpierw trzeba nauczyć dzieci przegrywać. Wygrywać każdy potrafi, ale przyjąć porażkę – już nie do końca. Tu jest jednak ciężko, jest płacz, smutek, złość, ale jeśli nauczysz się to znosić, to radość ze zwycięstwa będzie większa.

Zamykając nasz wywiad – jakie są dalsze plany i marzenia związane z karierą trenerską?

Obecnie koncentruję się na minihokeju. Co później? Wiadomo, marzenia są, ale czy się je zrealizuje, to pokaże czas. Myślę, że dopóki mój syn będzie chodził do przedszkola, to zostanę przy tym, co jest, dopiero potem będę chciał iść gdzieś wyżej. Jednocześnie z tyłu głowy mam tą pierwszą drużynę, ponieważ zaczynając przygodę z trenerką założyłem sobie, że kiedyś dotrę do tego poziomu. Można więc powiedzieć, że marzenia są takie, aby być szkoleniowcem w Tauron Hokej Lidze.

CRACOVIA TO RÓWNIEŻ